Rozrywka wpisana w życie zawodowe to żadne novum pośród szanujących się poważnych firm i korporacji. Otwarcie się na potrzeby ludzi, których zatrudniamy, jest już codziennością, a zwracanie uwagi na ludzki aspekt pracy i życia służbowego jest absolutnym standardem w dzisiejszym świecie. Nieodzownym elementem takiej idei są wyjazdy integracyjne, których celem jest zacieśnianie więzi między członkami zespołów czy działów, ale także (a może przede wszystkim) zapewnienie naszej kadrze nieco relaksu i odskoczni od trudów codzienności. Wiele osób niestety potrafi jednak zapomnieć się podczas takich wojaży i myli wyjazd integracyjny z koleżankami i kolegami z pracy z wakacjami all inclusive. Trzeba mieć luz, ale trzeba także mieć klasę. Co dokładnie należy przez to rozumieć? Odpowiadamy w poniższym artykule.
Pozytywne nastawienie do wszystkiego, co przed nami
Odpowiedni „mindset” to podstawa każdego naszego działania. Negatywne myśli i wizja tego, co mamy zrobić bądź tego, w czym mamy brać udział, potrafi podminować nawet wizję wygranej miliona dolarów. Pamiętajmy zatem, że na event integracyjny, zwłaszcza odbywający się za miastem i trwający kilka dni, należy przygotować się mentalnie. Miejmy na uwadze, że każda aktywność, która będzie nam tam serwowana, dzieje się po coś i ma przynieść owoce w postaci naszego zadowolenia i satysfakcji. Ma jednak także dać coś naszym szefom i menadżerom. Nie narzekajmy zatem w głowie na to, że być może będziemy musieli ścigać się w workach albo spróbować wykonać element Maszyny Goldberga z koleżankami i kolegami. Być może nie mamy ochoty na wszystkie zajęcia przewidziane na ten czas, ale z całą pewnością jesteśmy w stanie znaleźć coś pozytywnego i satysfakcjonującego w każdych z nich.
Trzeba mieć luz, ale trzeba też mieć klasę
Legendy z wyjazdów integracyjnych obiegają firmy szybciej, niż wieść o nowej partnerce prezesa. Któż z nas nie słyszał o tym, że ktoś przesadził z napojami wyskokowymi co skończyło się radosnymi harcami na stole albo opowiadaniem wszystkim, jak to się ich kocha i szanuje? Miejskie legendy z imprez team-buildingowych są nieodzownym elementem socjalnego życia firmy i zazwyczaj zmieniają się z imprezy na imprezę. Czy jednak mamy ochotę być bohaterami takich historyjek? Okazujmy sobie szacunek i skracajmy dystans między nami jedynie na tyle, na ile pozwala interlokutor. Nie starajmy się zostać przyjaciółmi wszystkich, których napotkamy na parkiecie czy przy szwedzkim stole.
Z drugiej strony, na taki wyjazd należy się dobrze przygotować i nie przesadzić w drugą stronę. Zabierzmy więc potrzebne rzeczy i kosmetyki, ale zostawmy w domu ten kij, który na tę okoliczność musimy wyjąć z wiadomej części ciała. Nie trujmy o pracy, nie dopytujmy o ostatni projekt czy możliwe awanse w momencie, gdy każdy inny pracownik/pracownica próbuje się wyluzować i nie myśleć o służbowej codzienności. Nie jesteśmy tu po to, by załatwiać prywatne interesy, które na co dzień chcielibyśmy załatwiać w biurze.
Liczy się jakość a nie ilość
„Kółka zainteresować” czy „grupki znajomych” będą tworzyć się przy okazji takich eventów i wyrastać, jak grzyby po deszczu. To bardzo istotny i pozytywny efekt integracji. Podchodźmy do nawiązywania nowych znajomości (czy zacieśniania już istniejących) rozsądnie i nie starajmy się być bratnimi duszami kilkudziesięciu lub kilkuset osób. W tłumie przybyłych gości z pewnością są dwie, trzy, może pięć osób, z którymi rozmowa przebiegać będzie sprawnie, bez niezręcznej ciszy i przyjemnie. Wielce prawdopodobnym jest, że właśnie z tymi osobami będziemy mieć kontakt po powrocie do służbowej rzeczywistości. Dla takich znajomości i takich nowych kontaktów jedzie się na imprezy tego typu.